Każdy kiedyś stanął przed decyzją, która wystawiała na próbę jego wartości.
Sobota, godzina 13,
warszawski bar mleczny. Stoliki pełne jedzących ludzi. Z każdej „klasy
społecznej”, o różnym stopniu zamożności, w różnym wieku. Wszyscy w tym samym
celu, w tym samym miejscu. Wchodzi mężczyzna. Właściwie się wtacza, obijając
się o każdy stolik po drodze. Stan ewidentnie wskazujący na spożycie. Jedzący
zaczynają podnosić wzrok, kasjerka woła szefową. A Pan bez awantur podchodzi do
kasy, po czym dowiaduje się, że nie zostanie tu obsłużony. Dlaczego? ”Bo jest
pod wpływem alkoholu, są tu dzieci, to nie jest pijalnia, a on zapewne uśnie
jedząc posiłek, niech weźmie na wynos, a najlepiej to ma już stąd natychmiast
wyjść.”
W jego obronie stanęła tylko jedna kobieta, z dzieckiem u
boku. Obsługa baru konsekwentnie zaczęła Pana wypraszać, grożąc przy tym
policją. A on chciał tylko zjeść. Może i
posiłek na wynos byłby najlepszym kompromisem, aura za oknem nie jest bowiem
zimowa, więc może Panu nic by się nie stało. Może ten posiłek miał być jedynym
tego dnia. Skończyło się na
odprowadzeniu do drzwi i pustym brzuchu.
Ale czy musiało tak być? Gdzie jest granica, którą można
ominąć? Ile razy stajemy przed dylematem, czy komuś pomóc, bo może to żul,
ćpun, albo i jeszcze gorszy, więc nie można takich degeneratów wspierać. Każdy
z tych ludzi ma jakąś historię, powód
dla którego znalazł się w takiej sytuacji. Nie każdy jest przecież od razu tym
najgorszym. Najłatwiej jest odwrócić wzrok, wstrzymać oddech na parę sekund,
zapomnieć o problemie.
A co Wy zrobilibyście w takiej sytuacji? Jako inspirację,
podaję filmik:
Myślę, że zrobili kawał dobrej roboty. Nie dając pieniędzy
do ręki (co moim zdaniem jest tą granicą między pomocą w przetrwaniu,
motywacji, a zbytnim ułatwieniem dostępu do środków – jedzenie przyda się na
tyle, żeby ktoś przetrwał, może uwierzył w ludzi i zaczął stawać na własne
nogi. W przypadku takich osób chyba najlepsze rozwiązanie).