wtorek, 24 września 2013

Rumuńskie eutanazje psów.

Parę dni temu wstrząsnęła mną wiadomość z Faktów o eutanazji bezpańskich psów w Rumunii. Odczekałam parę dni, aby uniknąć pisania podczas wielkich emocji, jednak moje zdanie się nie zmieniło.
Rzecz rozchodzi się o bezpańskie psy. Dokładniej o bezpańskie psy, które zagryzły 4 letnie dziecko. Bawiło się ono na placu zabaw, ale po chwili poszło w pobliskie garaże, gdzie doszło do tragicznego zdarzenia. Rumunia boryka się z problemem niebezpiecznych i wygłodniałych psów, których jest pełno na ulicach. Wymyślono więc ustawę pomagającą pokonać ten problem – ustawę o eutanazji bezpańskich psów.
Według tej ustawy, psy, które zostaną złapane i nikt się po nie nie zgłosi, po 2 tyg. zostaną poddane eutanazji. Brzmi dość humanitarnie, ale jak uwierzyć w uczciwość w takiej sytuacji, skoro kraj nie radzi sobie z psami i zamiast je sterylizować, chce wydawać pieniądze na eutanazję. Jedna z pań, wypowiadających się w reportażu, powiedziała, że prędzej psy zostaną zabite przysłowiowym kopniakiem niż humanitarnym zastrzykiem, na który nikt nie ma pieniędzy.
Jak to wygląda z mojej strony? Reportaż wywołał u mnie łzy. Psy ciągnięte siłą po ziemi, łapane, czekające na śmierć. Ludzie, którzy nie myślą o uczuciach zwierząt. Rozumiem, że psy są wygłodniałe i agresywne, ale…. Tym bardziej nie powinno się do nich dopuszczać dzieci.  4latek gdy zobaczy psa, od razu podejdzie, zacznie łapać za ogon, czy wkładać rękę w pyszczek. Dzikie psy nie bez powodu zaatakowały, a wina leży też po stronie osoby, która opiekowała się w danym czasie tym dzieckiem. Trudno nie zauważyć zniknięcia dziecka z placu zabaw, a dopuszczenie do kontaktu z nieznajomymi psami było wielką nieodpowiedzialnością, przecież nawet z dobrze znanymi nam psami, należy zachować ostrożność.
Czemu nie stworzyć fundacji, zebrać grupy ludzi, która zdecydowałaby się na jakieś inne kroki w tej sprawie? W Polsce funkcjonuje chociażby PSYgarnij, zajmujący się interwencjami w sprawach bezpańskich i porzuconych psów, a także ich dalszych adopcji. Sterylizacja to jeden z punktów ich umowy adopcyjnej. Nie chcę rozliczać nikogo z czynów, chcę tylko podkreślić, że eutanazja to nie rozwiązanie. Dzieci się pilnuje, ale i sprawę psów, skoro jest aż tak nagląca, należy rozwiązać. Sterylizacje i adopcje może nie przyniosłyby spektakularnych efektów, ale może udałoby się zahamować proces rozmnażania się i dalszych ataków psów na ludzi. Powszechnie wiadomo, że agresywny pies nie ma szans na adopcję, ale nie przekreśla to przecież jego szans na resocjalizację.
Chcę tylko zaapelować do wszystkich wrażliwych na cierpienie ludzi i zwierząt. Szanujmy swoje życie i zdrowie, unikając ryzykownych zachowań. Zwierzęta same się nie obronią, gdy my, ludzie, chcemy je unicestwić wykorzystując znane tylko nam środki. Powyższa sytuacja pokazuje, że człowiek, choć jest istotą myślącą, nie jest w stanie mądrze wykorzystać swojego potencjału, a szkoda. Warto nie przechodzić obojętnie i starać się pomóc psom, przygarnąć bezpańskie stworzenie, aby chociaż w naszym kraju nie dopuścić do takich sytuacji. Rumunom życzę tylko znalezienia rozsądnego wyjścia z tej sytuacji, innego niż eutanazje. Psy czekają nawet latami na adopcję, ale i tak potrafią znaleźć swój nowy, lepszy dom…
Jak tylko mogę, będę przeciwstawiać się eutanazji psów.

I jak tu oprzeć się tak uroczemu pyszczkowi?

Źródło: google grafika.

A Wy co myślicie o tym rozwiązaniu?

niedziela, 18 sierpnia 2013

Mini przewodnik - jedzenie (Bar mleczny Maślanka)

W ramach urozmaicenia wpisów na blogu, postanowiłam co jakiś czas umieszczać wpisy z ocenami danych miejsc, czy atrakcji. Nie chcę robić czegoś na wzór wielu popularnych blogów modowopodobnych, jedynie dzielić się opiniami - w końcu nie bez powodu adres to wszystko moim okiem. :) 

Bar mleczny Maślanka
Bar usytuowany przy al. Jana Pawła II, zdecydowanie zaprasza swoim wyglądem. Ręcznie pisane menu na szybie, delikatne barwy (głównie biel i mleczny niebieski), wystrój stonowany, wręcz przytulny. Zastawa nawiązuje kolorystycznie do reszty otoczenia.

Menu różnorodne, ceny – zestawy śniadaniowe od niecałych 12zł, naleśniki z jabłkiem za 8zł, więc jeszcze da się przeżyć, jak na warszawskie ceny.

Jedzenie – naleśniki bardzo smaczne, reszta wyglądała apetycznie, w ofercie kompot. Pierogi z mięsem – niestety niedobre. Pani zapewniała, że robione ręcznie, na miejscu, świeżuteńkie. Co wylądowało na talerzu? Pierogi z owszem, może i ręcznie robionym ciastem, ale za to z kwaśnym, zepsutym mięsem. Reklamacje na nic się nie zdały, pani dalej zapewniała, że pierożki świeże, po dłuższej chwili w kuchni, zaproponowała powąchanie mięsa, z którego był farsz. Zero rekompensaty, zero przeprosin.
Nie trzeba było długo czekać na dalsze wpadki – sprzeczka pracowników z szefową (?) o zakupy i podpisywanie datami jedzenia. Na pewno nie było to profesjonalne podejście, konflikty przy klientach nie wróżą dobrze.

Podsumowując, wyjście z absolutnym niesmakiem, od kwaśnego mięsa i równie kwaśnej, zepsutej  atmosfery. A mogło być tak miło… Sam wygląd bardzo zaprasza, człowiek ma nadzieję na porządny, syty posiłek, a wychodzi z pustym żołądkiem i szykującym się zatruciem pokarmowym.

Wystrój – 7/10 (mleczny niebieski i biały absolutnie do mnie trafił, oceniłam bar po wystroju i na menu się przejechałam…)
Ceny – 5/10 (ceny z baru mlecznego chyba każdemu kojarzą się z bardzo niskimi, tu mamy przeciętne)
Obsługa – 1…. Zero obycia z klientem
Jedzenie – 3 (za dobre naleśniki z jabłkiem)
Ocena (średnia arytmetyczna powyższych)4,00 / 10.


Fajnie zapowiadający się bar, ale niestety więcej się tam nie wybiorę, choć lokal uroczy.


PS dziękuję za ponad 500 odwiedzin! :)

piątek, 12 lipca 2013

Hawajski Nightskating #7 11.07.2013

Pierwszy Nightskating, w którym miałam okazję uczestniczyć (bo czy 100% przyjemność, to okaże się w dalszej części postu…). Temat hawajski, a więc typowo wakacyjny, dodał sporo koloru i radości.

Trasa
19km – czy to dużo, czy mało? Zależy to chyba od stopnia zaawansowania „rolkarza”. Nie jeżdżąc dość długo, można mieć chwile słabości (u mnie były ok. 9 i 13km), ale trasę ukończyłam z wielką satysfakcją, że się udało. Słyszałam, że były osoby, które jechały któryś raz z rzędu, a dopiero pierwszy raz udaje im się skończyć trasę, więc i radość była jeszcze większa. Warszawskie skrzyżowania zostały zablokowane na średnio 10min, cała trasa była asekurowana przez policję i team (o tym później). Podczas przejazdu dało się odczuć gdzie drogowcy łatali drogę, a gdzie są koleiny, czy nieprzyjemny asfalt z mnóstwem kamyczków, które powodowały wibrację kółek, męczącą nogi. Sam przejazd odbywał się dość płynnie, poza paroma postojami przed większymi skrzyżowaniami z np. torami, gdzie ruch odbywał się o wiele wolniej; które jednym dawały chwilę oddechu, innym zbytnio ostudzały mięśnie. Wśród tłumu dało się wyróżnić bardziej zaawansowanych, często wjeżdżających pomiędzy innych, ale dopóki nie wpadali na nikogo, nie było z tym problemu.

Pomoc w sytuacjach awaryjnych
Wszechobecne podnoszenie rąk – człowiek nie potrafi się czasem połapać, czy chodzi o przejazd przez tory, zrobienie pamiątkowego zdjęcia, sugestia zahamowania, czy oznaczenie czyjegoś upadku… Współuczestnicy w przypadku upadku mojej mamy zareagowali natychmiast podnosząc ręce i ostrzegając tym samym resztę nadjeżdżających – tu wielki plus. Ekipy medyczne są równie aktywne i niby można oczekiwać pomocy, ale… skaleczenie o brudną, zardzewiałą barierkę, krew się leje i gdzie tu poprosić o pomoc w tłumie ponad 2tys. osób? Zapewne należy zatrzymać kogoś z odblaskową kamizelką, hucznie nazwanych teamem(tak mówi logika). Wlatuję w tłum, macham rękoma, krzyczę, wskazuję, NIC. Przebijam się na drugą stronę do kolejnej „kamizelki” i znów nic „należy iść po medyków na lewą stronę”. Ale przecież dopiero co tam byłam! Adrenalina robi swoje, poddaję się. Mija minuta, a tu team, który krzyczy i pogania do szybszej jazdy niczym na zawodach rolkarskich, oj minus… Wpis na facebooku o w/w sytuacji został skrytykowany przez samych administratorów NS „team nie jest od udzielania pomocy, a od zabezpieczania przejazdu”. Bez komentarza.

Reakcje przechodniów
Zdjęcia, mnóstwo zdjęć! Niezależnie czy to zagraniczni turyści, czy zwykli spacerowicze. Kciuki uniesione w górę i bicie braw na końcu trasy, machanie, to naprawdę podnosi na duchu! Tylko nie wszyscy są tacy, spotkałam się z aktem wandalizmu i chamstwa, bo inaczej nie można nazwać wepchnięcia się na uczestniczkę, mówiąc MAM ZIELONE. Drodzy piesi, może trochę cierpliwości? Sama miałam okazję podziwiać poprzednie edycje Nightskating co prawda z okna, ale nigdy nie czułam zniecierpliwienia „kiedy oni sobie pójdą?!”, a popychanie jadących w takim tłumie może skończyć się groźnie. Trochę wyrozumiałości, może nam się śpieszyć (w końcu to ta wielka Warszawa ;)), ale i luz i radość, że coś się tu w ogóle dzieje, powinny być przeważające.


Podsumowanie
Parę nieprzyjemnych sytuacji (hmmm… zapomniałam dodać, że trzymanie się za ręce podczas jazdy w tłumie chyba nie jest najlepszym pomysłem-tu odsyłam na prywatną randkę skoro ktoś 2h bez łapania się za ręce nie wytrzymuje, a co dopiero robienie wężyków z 3 i więcej osób) i tak zostało skutecznie zniwelowane świetną atmosferą, satysfakcją i dumą z samego siebie. Tak duża frekwencja (ponad 2200os.) miłośników rolkowania chyba pokazuje skalę usportowienia Warszawiaków. Na pewno kiedyś jeszcze wezmę udział w NS, dla siebie, dla szczęścia. A apteczkę wezmę ze sobą, tak na wszelki wypadek.



Źródło: fanpage NS (wolałam nie ryzykować strzelania słit foci w tłumie)

poniedziałek, 1 lipca 2013

Z życia codziennego - polityka

Nie trzeba być zapaleńcem świata polityki, tej obecnej w naszym kraju, żeby zauważyć pewną cechę – człowiek chce obejrzeć wiadomości, dowiedzieć się co się działo w kraju i na świecie. Co dostaje? 2/3 czasu antenowego na program informacyjny, zajmują relacje z „kongresów” i „konferencji” polityków wzajemnie obwiniających się o dane poglądy. Widzimy podstarzałych panów zacięcie wypominających sobie potyczki. Gdzie miejsce na prawdziwe sprawy i problemy? Albo chociaż sukcesy, chociaż wiadomo, że złe wiadomości najlepiej się sprzedają.
Czy siedzenie na wielkiej sali, słuchanie paru przemówień dziennie, wciśnięcie guziczka, to taki wielki wysiłek, do którego musi być zaangażowane tyle osób? Tyle służbowych samochodów, wyjazdów. Czy w Polsce jest lepiej? Nie.
A mogłoby być lepiej. Nie zmieni się to nigdy, nie przestaniemy słuchać o rosnących długu, o braku pieniędzy na emerytury, infrastrukturę, transport, dopóki nie znajdzie się ktoś innowacyjny. Z chęcią i powołaniem, nie żądzą pieniądza, czy sławy. Ktoś niekoniecznie bardzo doświadczony, za to ktoś, kto zna problemy ludzi, być może sam stawić im czoła. Nie ktoś, kto w przypadku klęski żywiołowej nagle odkryje to, że od X lat mieszkańcy nie mieli za co i jak zrobić lepszych zapór przeciwpowodziowych. Może jakaś matka, która musiała walczyć o swoje stanowisko w firmie, bo urodziła dziecko, o każdą dodatkową złotówkę na utrzymanie, może czekała miesiącami na wizytę u lekarza. A może ktoś, kto na to dziecko nie może sobie pozwolić, bo go zwyczajnie nie stać, nie ma na to czasu, bo zarabia na przywileje polityków, zbierając przy tym składki na swoją emeryturę, z których dostanie ochłapy.
Ostatnio pisałam o narzekaniu Polaków. Sama robię to samo, ale trudno nie zgodzić się z tym, że tysiące urzędników w tym kraju, zarabiających takie kokosy miesięcznie, jakich niektórzy nawet w rok nie są w stanie zarobić, a Ci rządzący nie namęczą się tyle co przysłowiowy Kowalski to trochę niesprawiedliwa sytuacja.   

Chciałabym kiedyś, jeśli już mamy mieć politykę w codziennych wiadomościach, słyszeć o sukcesach, o tym, że ktoś ma innowacyjny, ale REALNY  pomysł na swoją działalność, nie przejmuje się przy tym konkurentami, a po prostu robi swoje. Tego życzę sobie i wszystkim.


niedziela, 30 czerwca 2013

Dylemat moralny

Każdy kiedyś stanął przed decyzją, która  wystawiała na próbę jego wartości.
Sobota, godzina  13, warszawski bar mleczny. Stoliki pełne jedzących ludzi. Z każdej „klasy społecznej”, o różnym stopniu zamożności, w różnym wieku. Wszyscy w tym samym celu, w tym samym miejscu. Wchodzi mężczyzna. Właściwie się wtacza, obijając się o każdy stolik po drodze. Stan ewidentnie wskazujący na spożycie. Jedzący zaczynają podnosić wzrok, kasjerka woła szefową. A Pan bez awantur podchodzi do kasy, po czym dowiaduje się, że nie zostanie tu obsłużony. Dlaczego? ”Bo jest pod wpływem alkoholu, są tu dzieci, to nie jest pijalnia, a on zapewne uśnie jedząc posiłek, niech weźmie na wynos, a najlepiej to ma już stąd natychmiast wyjść.”
W jego obronie stanęła tylko jedna kobieta, z dzieckiem u boku. Obsługa baru konsekwentnie zaczęła Pana wypraszać, grożąc przy tym policją. A on chciał tylko zjeść.  Może i posiłek na wynos byłby najlepszym kompromisem, aura za oknem nie jest bowiem zimowa, więc może Panu nic by się nie stało. Może ten posiłek miał być jedynym tego dnia.  Skończyło się na odprowadzeniu do drzwi i pustym brzuchu.
Plik:Lightmatter homeless walker.jpg
Ale czy musiało tak być? Gdzie jest granica, którą można ominąć? Ile razy stajemy przed dylematem, czy komuś pomóc, bo może to żul, ćpun, albo i jeszcze gorszy, więc nie można takich degeneratów wspierać. Każdy z tych ludzi ma jakąś historię,  powód dla którego znalazł się w takiej sytuacji. Nie każdy jest przecież od razu tym najgorszym. Najłatwiej jest odwrócić wzrok, wstrzymać oddech na parę sekund, zapomnieć o problemie.
A co Wy zrobilibyście w takiej sytuacji? Jako inspirację, podaję filmik:

Myślę, że zrobili kawał dobrej roboty. Nie dając pieniędzy do ręki (co moim zdaniem jest tą granicą między pomocą w przetrwaniu, motywacji, a zbytnim ułatwieniem dostępu do środków – jedzenie przyda się na tyle, żeby ktoś przetrwał, może uwierzył w ludzi i zaczął stawać na własne nogi. W przypadku takich osób chyba najlepsze rozwiązanie). 

czwartek, 30 maja 2013

O polskich nastrojach

Co u Ciebie? – Kiepsko. A u Ciebie? – No też nie najlepiej…
Przypomina to coś? Codzienne grzecznościowe rozmowy. Na to brakuje, a ten to jest taki, bo ta partia to jest zła, a to drzewo źle rośnie.  I tak codziennie.  Radość z życia, szczęście z małych rzeczy, na zerowym poziomie.

Co u niej? – A wiesz, samochód sobie nowy kupiła, na pewno nie zarobiła na niego uczciwie! I jak ona w ogóle wygląda?!
Hmm.. to również codzienne. Brak radości z czyjegoś szczęścia, zawiść i jeśli już radość i satysfakcja, to z czyjejś porażki.

Takie i podobne rozmowy słyszymy co chwilę. Polacy – mistrzowie narzekania (no właśnie, bo przecież też to właśnie robię – narzekam na narzekanie!). Nie potrafimy się cieszyć, a wszelkie państwowe uroczystości wyglądają jak pogrzeby, przepraszam za porównanie. My, naród zawsze uciśniony, obrażany, pokrzywdzony. Bo musimy mieć wizy do USA, bo te Niemce to nas ciągle gnębią, a Ruski dają zły gaz. I po co i na co to wszystko? Zamiast się uśmiechnąć, zacząć cieszyć tym, co się ma i przede wszystkim, jeśli coś się nie podoba, to PRÓBOWAĆ to zmienić, łatwiej jest usiąść i narzekać. Bo życie jest za krótkie, żeby przeżyć je byle jak. Brzmi banalnie, ale chyba coś w tym jest.
Polska – kraj wbrew pozorom bardzo ładny. Góry? Są. Morze? Jest. Jeziora? Są. Czego nam jeszcze do szczęścia brakuje? Kraj niewielkich rozmiarów, za to z takim potencjałem. Może i politycy dają ciała, a może to i ludzie, którzy siedzą w swoich fotelach i przy każdych wiadomościach klną na rządzących. Jak chcesz mieć lepiej, to sam sobie popraw swój byt. Ciesz się tym, co masz, a jak Ci nie pasuje, to idź do ambasady i postaraj się o wizę/znajdź sobie pracę/zrób coś dla siebie. Zacznij podchodzić z uśmiechem do innych (hmm… co prawda często osoby z uśmiechem na twarzy są podejrzliwie obserwowane, no bo przecież kto normalny chodziłby z „bananem” na twarzy?), wspieraj działania innych. Karma może i jest suką, ale czasami zdaje się działać. A nawet jeśli nie działa, to chyba każdemu jest milej z czyimś wsparciem, a nie oddechem na plecach i oczekiwaniem na porażkę….
Tak dla podtrzymania pozytywów:
                         http://www.youtube.com/watch?v=N7dGXBeTalY
                         http://kwejk.pl/obrazek/1281107/zwiedzanie-polski.html

Żródła: google, kwejk.

sobota, 11 maja 2013

Okno na Warszawę 3 – 11.05.2013r.


Ta sobota zdecydowanie obfitowała w dużą ilość ekologicznych i kreatywnych wydarzeń, aż ciężko było ułożyć sobie plan dnia tak, aby nie ominąć żadnych ciekawych zajęć. Mój dzień miał wyglądać inaczej, ale w końcu wypadło na Okno na Warszawę. I tak uzbrojona w żelazko, siatkę z plastikowymi butelkami,  uśmiech z racji na koniec deszczu i z mamą, jako towarzyszką broni, ruszyłam na podbój ostatnio tak słynnych Koszyków.
Samą halę z dawnych lat zapamiętałyśmy troszkę inaczej, a na pewno nie jako miejsce tak kreatywnych spotkań. Po szybkim obejrzeniu atrakcji, ruszyłyśmy na ekowymianę – za żelazko wybrałam sobie uniwersalny szczypiorek, jeden sukces za nami. Potem przyszedł czas na stronę artystyczno-kreatywną, zakupy w Hellowawa i mega inspirujące dziewczyny z Bzik za bzika, gdzie własnoręcznie zrobiłam broszkę i uwierzyłam w swoje zdolności manualne. W programie były także wycieczki po Warszawie starą Nysą, ale niestety nie miałyśmy na to czasu.
Wrażenia smakowe jak najbardziej pozytywne. Czytałam opinie o cenach, że wysokie. Fakt, nie jest to Biedronka, ale za taką ceną idzie i jakość (2 pętka kiełbasy czosnkowej i jałowcowej, 20dag salami – niecałe 30zł, ale za to jaki zapach!), potem kubeczek świeżo wyciskanego soku pomarańczowego (11zł, więc cena dość „miastowa”), szparagi (10szt za 12zł), garść pomidorków truskawkowych za niecałe 4zł, ćwiartka chleba (naprawdę duża) za 9zł, smalec za 8zł. Wszystko pięknie pachnące, a domownicy oszaleli za tymi produktami.
Na koniec, świetny akcent od Mint&Lavender – kuleczki bomby z nasionami, dzięki którym mogę być miejską partyzantką i rozrzucać je w miejscach zaniedbanych przez ogrodników.
Podsumowując, mama skutecznie zarażona tego typu akcjami, pyszne zakupy w lodówce i nowe miejsce warte odwiedzania. Ja, zarażona nutką kreatywności, zmotywowana i przede wszystkim dumna z polskich artystów i osób z pomysłem na siebie, wiem, że Warszawa da się lubić. I choć da się tam odczuć nutkę snobizmu, to nie mam nic przeciwko temu klimatowi, gdzie wszyscy ludzie są zadowoleni, uprzejmi i uśmiechnięci, ciężko było mi uwierzyć, że to moja Warszawa, a nie jakaś artystyczna miejscówka w nowojorskim Brooklynie… 

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Eko(terror)logia – czyli cienka granica między zdrowym rozsądkiem, a hipokryzją.


Pierwszy post i pierwsze wypociny. Poniżej krótki wstęp do tematu, który jest mi bliski-ekologii. 


Eko(terror)logia – czyli cienka granica między zdrowym rozsądkiem, a hipokryzją.
Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że tekst ten nie ma na celu przedstawienia faktów naukowych, czy propagowania poglądów skrajnie eko/nieekologicznych.
Kim jest ekoterrorysta? Pojęcie to jest coraz częściej używane, a wielbicieli natury wkłada się do jednej szuflady z ekoświrami. Ekoterrorysta drodzy Państwo, to osoba nadmiernie oddająca się ekologii. Pewnie kojarzycie takich np. ze strajków w Dolinie Rospudy – dziesiątki entuzjastów zielonych terenów przypinało się do drzew, w ramach zaprotestowania budowy obwodnicy. Wygrali. Żadna łopata, ani koparka nie przekopała tam choćby metra kwadratowego tego zielonego skrawka polskiej ziemi. Ale czy było warto aż tak walczyć? Może dałoby się wywalczyć taki stan rzeczy w bardziej cywilizowany sposób? Pokażę, że da się dbać o naturę, nie wariując przy tym i myjąc się pod bieżącą wodą, a nie w strumyku.
Zacznijmy od początku. O jakich zagadnieniach dotyczących ekologii ostatnio słyszymy?
GMO
Głośno debatowany temat. Czym ono dokładniej jest? Jest to genetycznie modyfikowana żywność. Ekolodzy mówili o szkodliwym wpływie żywienia się takimi produktami na zdrowie człowieka, ekonomiści i biotechnolodzy o większych zarobkach i odporności upraw na szkodniki. Jak wybrać, kto mówi prawdę? Każdy powinien sam wyrobić sobie zdanie na ten temat. Osobiście nie uważam GMO za właściwy środek na walkę z głodem na świecie (wystarczy spojrzeć na statystyki dotyczące marnowania jedzenia, czy na ilości pokarmu wyrzucanego przez sklepy – nie oszukujmy się, mniej okrągły pomidor wcale nie jest gorszy od tego idealnie ukształtowanego, a żywność z krótką datą przydatności nie otruje nas nagle miliardem śmiertelnych bakterii). Z drugiej strony, jesteśmy otoczeni osobnikami, które mają w swej historii mieszanki genetyczne, jest nim chociażby muł. Jako świadomy konsument zdecydowanie bardziej wolałabym kupować żywność, która nie była modyfikowana i została wytworzona jak najbardziej naturalnie, albo chociaż mieć możliwość wybierania – poprzez wprowadzenie oznaczeń na produktach modyfikowanych. Wiem, że nie dostanę w tydzień raka i nie urośnie mi 3 ręka, ale jeśli mam do wyboru naturę i rzodkiewkę od rolnika, a zabawy w małego chemika i wielkie korporacyjne zyski, to zdecydowanie bardziej wolę zapłacić nawet te 50gr więcej, ale dać to prosto do kieszeni producenta.
Globalne ocieplenie
Równie często debatowany problem i znów po jednej stronie stają zwolennicy teorii, że globalne ocieplenie, to tylko chwyt marketingowy, który ma nam, ludziom dać nowe nawyki, po drugiej zaś, mamy osoby, którym nie jest obojętny dalszy przebieg rzekomego ocieplenia. Zmiany klimatyczne były i zawsze będą – spójrzmy na to z tej strony, że dinozaury robiły na Ziemi mniejsze szkody, niż dzisiaj ludzie, a i tak w ich czasach działy się różne anomalia. Co nie zmienia jednak faktu, że na Ziemi jesteśmy tylko gośćmi i nie wypada traktować jej jak jednego wielkiego śmietnika, bo „co ja jeden mogę zmienić jak nie przesegreguję śmieci, albo wezmę dłuższą kąpiel”. Otóż zrobić możemy dużo, nawet jeśli nie będziemy kierować się czysto ekologicznymi pobudkami, a chociażby ekonomicznymi. Przykład da się zauważyć chociażby w domkach jednorodzinnych. Do niedawna, wielu z nas miało podpisane umowy z konkretnymi firmami wywożącymi śmieci, rodzaje rozliczeń były różne, weźmy pod uwagę rozliczenie za ilość worków – mając możliwość segregacji śmieci dzięki specjalnie przeznaczonymi do tego workami, które można dostać za darmo, oszczędzamy miejsce w zbiorczym śmietniku, a przesegregowane śmieci możemy oddać za darmo. Tak niewiele, a można zyskać i czystsze środowisko, zaoszczędzić grzebaniu w większej ilości śmieci ludziom, którzy potem (bo takie są wymogi) muszą w miejscach segregacji to wszystko przejrzeć.
To dopiero dwa z wielu przykładów, które można by było przytoczyć. Nikt nie każe nam od razu zmieniać swoich wszystkich nawyków, ale działając lokalnie, możemy zmienić wiele.
Jako inspirację polecam serię programów, które już jakiś czas temu były emitowane:
Oraz blog, który może być dobrą inspiracją na co dzień, dla osób, które nie chcą radykalnie się zmieniać, a są jednak zainteresowane ekologią: